BLOG

'Happy' w pracy?

 Nie tak dawno w sieci robił karierę teledysk do pogodnej, wpadającej w ucho piosenki, w którym to zwykli ludzie, w codziennych sytuacjach i miejscach co dzień przez nich odwiedzanych, tańczyli i śpiewali o tym, że są szczęśliwi. Fenomen tej - jak się okazuje - zaraźliwej akcji rozlał się na wiele miast, które zapragnęły posiadać własną wersję klipu, i pokazywać w niej światu swoje szczęście i niespowodowaną niczym konkretnym, poza samym istnieniem radość.

            Radość, świadome przeżywanie satysfakcji i zadowolenia, pozostawienie sobie przestrzeni na to, by uśmiechnąć się do siebie, w duchu sobie pogratulować czy wręcz zanucić pod nosem (a w warunkach, gdy jest to możliwe, zaśpiewać nawet na cały głos!) zdecydowanie pomaga w zmaganiu się z codziennością, podnosi komfort życia i dodaje energii do podejmowania kolejnych działań. Pobudza kreatywność, odświeża umysł... Dlaczego więc, będąc w pracy, tak rzadko korzystamy z tego darmowego i łatwo dostępnego specyfiku, ratując się chętniej kawą, papierosem, i porcją wzajemnych utyskiwań ze współpracownikami?

            To oczywiste, że wiele osób powie - ja się nie mam z czego cieszyć: praca na kiepskiej umowie,  brak perspektyw rozwoju, marne szanse na podwyżkę, rutyna tych samych obowiązków. Jak tu się śmiać i cieszyć? To prawda, że za sprawą okazywania radości, pozwalania sobie na zadowolenie z siebie, z pogody, z dobrze załatwionej sprawy, czy miłej pogawędki w bufecie podczas przerwy, nie zmieni warunków, w których pracujemy, nie zmieni szefa, nie zmieni wrednej pani Basi z sekretariatu. Może natomiast wpłynąć na sposób, w jaki to wszystko postrzegamy. A dążenie do realnych zmian we własnym życiu zaczyna się od dostrzeżenia nadziei na nie; nadzieja z kolei budzi się tylko tam, gdzie jest dla niej miejsce - gdzie człowiek zaczyna patrzeć na rzeczy inaczej, niż zazwyczaj. I do tego 'inaczej' zachęca i zaprasza celebrowanie radości z małych i pozornie kompletnie nieistotnych (już szczególnie z perspektywy "Świata" i "Życia") rzeczy.

            Ćwiczenie bycia "happy" nic nie kosztuje i nie może wywołać strat. Można je w dowolnym momencie porzucić - powrót do codziennego marudzenia, jest wszak powrotem do czegoś, co się zna, nie ma więc w zasadzie czego się bać. Co ważne to to, by nie zmuszać siebie do niczego, i nic sobie nie wmawiać; chodzenie przez całe osiem godzin z uśmiechem przyklejonym do twarzy skutkować może co najwyżej niemiłosiernym bólem mięśni. Idzie o zauważanie w sobie uśmiechów i "chichotów" wewnętrznego dziecka, które wyobraża i skupia w sobie wszystko to, co w nas autentyczne, spontaniczne i naturalne. Cieszyć mogą takie rzeczy, do których "głupio byłoby się przyznać publicznie" (choć wymówka ta sama w sobie jest absurdalna) - z klimatyzacji w miejscu pracy latem, z dostawy materiałów biurowych (czyściutkie, białe, równe ryzy papieru czy kolorowe spinacze mają prawo nas cieszyć, i nikomu nic do tego!) wesoła tapeta na monitorze komputera witająca nas z rana...Co ciekawe, i bardzo obiecujące, nastawienie swojego wewnętrznego dziecka na tropienie pozytywnych, wesołych, śmiesznych rzeczy owocuje tym, iż wkrótce ta detektywistyczna maniera staje się częścią normalnego trybu życia, a to naprawdę, naprawdę ułatwia zawodową (ale nie tylko taką!)egzystencję.